Urszula Kamińska: „Być jak … A właśnie, że być sobą”


Jeśli nie zamienisz swojego życia w opowieść, staniesz się tylko fragmentem cudzej historii – Terry Pratchett

Czy czujesz czasem jakby Twoje życie było odgrywaniem jakiejś roli w filmie, a jego scenariusz wcale nie został napisany przez Ciebie? Uśmiechasz się, kiedy wolałbyś nie? Codziennie odbijasz kartę w zakładzie, kiedy w głębi duszy jesteś muzykiem, malarzem, poetą, a może kaskaderem? Mówisz “tak”, kiedy myślisz “nie”? Masz żonę, a wolałbyś męża? Masz męża, a wolałabyś żonę?

Tak, tak. Ja wiem. “No, ALE Ulka, czasem trzeba.”, “ALE ja już mam tyle lat, nie mogę teraz wywrócić życia metką na wierzch.” I tak dalej, i tak dalej. Ile osób, tyle różnych “ale”. Poznałam je doskonale. Wyliczyłam, że udało mi się wymyślić jakieś 300, brzmiących racjonalnie powodów, dlaczego nie powinnam robić tego co kocham i dlaczego nie powinnam być w zgodzie ze sobą. Zaczynając od oczywistych wymówek o bezpieczeństwie, przewidywalnym planie dnia, pracy w korporacji i związanego z tym szacunku na dzielni, a kończąc na tych bardziej kreatywnych, że jestem leworęczna i to na pewno zamyka mi drzwi do malarstwa. Później natknęłam się na informację, że Da Vinci i Michał Anioł też byli mańkutami i z nostalgią musiałam skrócić listę “ale”. I ta lista tak z czasem malała. Im bardziej zmęczona byłam udawaniem, wypełnianiem oczekiwań społecznych, odgrywania nie mojej roli, tym bardziej rósł mój wewnętrzny gniew i skracałam moją listę wymówek. Jednak nadal czułam jakbym miała betonowe buciki. Kopciuszek w betonowych pantofelkach, z marzeniami w głowie. Jak się ich pozbyłam? Nie był to zabieg jak z reklamy Mentos. Ha! Dalece nie wyglądało to jak z bloku reklamowego … rozkruszyłam je spadając na dno. Sam dół mojej duszy, energii i samoświadomości. Tam, gdzie nie widzisz, nie słyszysz już nic. Tam, gdzie nie ma powietrza i nie dociera ani jeden promień słońca. Liznęłam mojego osobistego dna i to gruchnięcie mnie wybudziło. Spadając nie krzyczałam ze strachu. Nie wiedziałam, że w ogóle spadam. W zasadzie to nic nie czułam.

Dotarło do mnie jaką cenę zapłacę, jeśli wybiorę pozostanie aktorem czyjegoś scenariusza. Jednocześnie już znałam wysoką cenę bycia sobą, bycia Ulą. Droga na górę, a raczej do poziomu morza, trwała kilka miesięcy. Kiedy tam dotarłam, olśniło mnie, że to nie jest najwyższy punkt mojego rozwoju. Tak więc wybrałam się w dalszą podróż. Na mój własny Everest. Po drodze zdobywam te malutkie, niższe szczyty. Każdy cieszył mnie w opór, jakby tym Everestem już był. Cieszy też sama droga, mimo, że nie zawsze świeci słońce i nie zawsze mam w pełni naładowaną wewnętrzną baterię. A! I nie przejmuję się “hejterami”. Robię swoje, a “uprzejmi” niech beztrosko tracą swój cenny czas swojego jedynego życia na obrzucanie się łajnem.

Teraz wiem, że jestem artystką. Mam 35 lat i niedawno urodziłam się na nowo. Zakochałam się ponownie w kolorach. Używam ich jak szalony transformers powstały z połączenia pistoletu malarskiego i swiadomości Warhola. Kocham malować obrazy, odzwierciedlać w nich moją duszę, kolorować mój świat. Dawać sobie i innym miłość i pozytywną energię, które są dziś produktem reglamentowanym.

Ciekawie się żyje bez dobrze znanego kumpla- strachu. Potwierdzam- strach ma wielkie oczy i do tego wali mu z paszczy. Lęk w życiu codziennym głównie wysysa chęć tworzenia, przekłuwa kolorowe bańki marzeń szpilkami i soli herbatę. To on powoduje, że nie lubimy innych. Jestem przekonana, że im mniej strachu do życia, tym więcej miłości do świata.

W mojej historii było wiele przeszkód, lecz zawsze wyrzucałam strach. Odwagi i tak umrzemy. Nie chcę nigdy poznać prawdy o tym, ile kosztuje przeżycie całego życia w lęku, w braku spełnienia i realizowaniu nie swoich marzeń.

A Ty? O czym marzysz?

Napisz pierwszy komentarz

Komentarze