Blog


Nauki Średniowieczne

01-03-2021

Szkołę powinno się zdelegalizować. Tak brzmiałoby moje pierwsze zdanie, kiedy byłam w 2-3 klasie liceum. Dotyczyłoby szkoły podstawowej i liceum (jestem tak stara, że nie doświadczyłam bajaderki zwanej gimnazjum). 

Grafika: Paweł Jaskólski


Szkołę traktowałam zawsze jako miejsce relacji towarzyskich. Najbardziej lubiłam przerwy i WF (rzadko miałam strój więc była to przedłużona o 45 minut przerwa). Mój brak wiary i zainteresowania tą organizacją pogłębiał się już od 3 klasy podstawowej, kiedy to wychowawczyni powiedziała, o cygańskiej dziewczynce, na forum klasy „z tą dziewczynką się nie bawcie, bo źle się uczy i nie odrabia prac domowych”. Wiadomo, że byłam pierwszą, która wyłamała się z systemu. O dziwo, cała reszta klasy, posłuchała „Pani pedagog”. 


Kolejne historie tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że to wszystko bez sensu i nie jestem w tej układance ważna jako niezależna, wolna jednostka. Najpierw nadają Ci unikalny numer pesel, aby dać złudzenie wyjątkowości, a potem korzystając z Twojej nieuwagi obcinają wszystko co wystaje poza ustaloną urzędowo foremkę. Żadnych wyjątków, zapomnij o nieszablonowym myśleniu, bo trafisz do ludzkiego outletu, zbioru uszkodzonych „produktów”, na tym nadrukowało się za dużo wzorków, a tamten jest uszyty ze zbyt rozciągliwego materiału. 


Dostałam kiedyś jedynkę z matematyki, ponieważ kątomierz był niedokładny. Chujek wyprodukowany przez jakiegoś tandeciarza obniżył mi średnią! Wspominam to beznamiętnie, gdyż oceny w dzienniku szybko zaczęłam traktować jak ozdoby choinkowe – wszystkie równie piękne i nie mające wpływu na moje życie. Zależało mi tylko na tym, aby kolekcjonować wszystkie… z każdego przedmiotu. Szczerze denerwowałam tym nauczycieli. Zła ocena była jedynym motywatorem w ich posiadaniu. Wobec mnie zostawali z pustymi rękami. 


Ręce były puste, ponieważ znaczna większość z nich nie posiadała nawet procenta charyzmy. Z całej mojej bujnej kariery uczniowskiej mogę wymienić trzech nauczycieli, którzy potrafili przykuć moją uwagę, zainteresować tym co mówią. Powtórzę – ocena nie motywowała mnie do słuchania i odrabiania lekcji. Zmotywować musiały mnie umiejętności pedagogów. I tu polegli w większości, jak większość ludzi z postanowieniami noworocznymi. Chciałabym, aby w postulatach strajkowych nauczycieli, o których ostatnio głośno, znalazł się też zapis, że poza podwyżkami mają być zagwarantowane warsztaty z płomiennych wystąpień publicznych. Błagam. 


Najbardziej pociągała mnie w szkole religia, ponieważ tam mogłam w końcu bez oporów podyskutować, pozadawać śmiertelne ciosy pytaniami o sex i inne wątpliwości natury duchowej. Zapomniałam jeszcze o PO – bywałam, lubiłam, wszak granatami rzucać to umiejętność dla mnie, pierwszej potrzeby. WF jak już pisałam lubiłam, ale tylko dlatego, że mieliśmy niesamowicie wygodne ławki. Nie brałam udziału w tych „profesjonalnych„ treningach Głównie dlatego, że moja klatka piersiowa zaczęła ewoluować niebezpiecznie wcześnie i zatrważająco szybko. Z tym faktem nie tylko ja nie umiałam sobie poradzić. Rzesze kolegów ze szkoły nerwowo rżały widząc jak „biegam” i wybijam sobie zęby nowymi nabytkami z przodu. Oczywiście nigdy nie pozostawałam im dłużna, zbaczając z bieżni i łamiąc pięścią ich nosy. Krwawili zanim zaczęłam miesiączkować. A ja odwiedzałam gabinet dyrektora tak często jak wszyscy posłowie i prezydent siedzibę wodza z dziobem. 


Liceum pamiętam jako podobnie oderwane od rzeczywistości i znaczenia jednostki miejsce. Już w pierwszej klasie moja wychowawczyni delikatnie dała moim rodzicom „dobrą radę” aby skierowali mnie do centrum kształcenia ustawicznego. To był moment kiedy przegrała ze mną wszystkie karty. Przegrała mój szacunek, szansę na to, że może kiedykolwiek będę jej słuchać, możliwość na dotarcie do mojego artystycznego mózgu. Sepuku zanim dolecieliśmy do ferii zimowych. I tak właśnie wspominam liceum. Kontynuacja kolekcjonowania ozdób choinkowych, połączona z zawieraniem nowych znajomości, rysowania setek komiksów w zeszytach, tłumaczenia powodów nie posiadania odrobionej pracy domowej i pytania wszystkich w klasie o 8:00 czy przypadkiem dziś nie mamy jakiejś klasówki. Nigdy natomiast nie wagarowałam. Ja się bardzo dobrze bawiłam w szkole! Wszak oceny mnie nie interesowały, śpiewałam na wszystkich apelach, miałam masę znajomych- żyć nie umierać. Jedyną sytuacją jaka motywowała mnie do nauki to brak zrozumienia o czym mówi nauczyciel. Tak stało się raz na chemii, kiedy pojawił się temat chemii kwantowej. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam o czym mowa. Tak mnie to wybiło z mojego samouwielbienia, że po powrocie do domu przewertowałam wszystkie książki, aż zrozumiałam całość. Kiedy dostałam piątkę Pani ucząca tego poetyckiego przedmiotu prawie wyjechała z budynku karetką. A mieliśmy piękny i szeroki podjazd dla aut medycznych.


Opisałam Wam moje podejście do szkoły po pierwsze aby pokazać Wam z jakimi ultra pajacami mają do czynienia nauczyciele. Ci ludzie na serio mają dodatkowe punkty po śmierci w niebie, tylko z uwagi na zawód jaki wykonywali. Jestem przekonana, że jestem winna kilku moim nauczycielom kilka złotych za terapię lub meliskę przed snem. A uwierzcie, nie byłam najgorszą zakałą mojej szkoły. Byli mistrzowie rozpierduchy, przy których ja wyglądałam jak Gosia Rozenek-Majdan udająca rockmankę. Tkwicie w zepsutym systemie, ale tkwicie w nim nie sami lecz z uczniami i rodzicami. 

Moja mama, po 40 latach uczenia języka polskiego (Boże świeć nad jej zdrowiem psychicznym) przeszła na emeryturę po wielu latach ślęczenia nad wypocinami uczniów. Kiedy rozmawiam z jej byłymi uczniami, których już nawet dzieci zdążyła wykształcić- podkreślają jedno: „Była dla nas. Była wymagająca, ale rozumiała nasze żarty i problemy naszego wieku. Zawsze zależało jej na tym abyśmy mówili jak homo sapiens, a nie dukali jak wyjęci z jaskini  neandertalczycy.” Fajnie. Miło. Super. Ale tylko ja wiedziałam, że często nie miałam mamy wieczorem, bo siedziała nad przygotowywaniem sprawdzianów, nie miałam jej często w weekendy ponieważ sprawdzała te koślawce spłodzone w pocie czoła przez uczniów. Czasem pokazywała mi te kwiatki- mówię Wam- gdybym miała coś takiego czytać przez całe życie, to nie podwyżki bym się domagała, a ośrodka psychiatrycznego….na Maledivach.


Drugi cel mojej opowiastki to uświadomienie nauczycielom właśnie, że nie uczą tylko swojego przedmiotu. 45 minut w klasie to zarządzanie kształtującymi się charakterami podszytymi konkretnymi temperamentami, pragnieniami, lękami. My jako dzieciaki jesteśmy emocjonalną gliną, którą świetnie da się formować, lecz której nie da się oszukać. Czasem ta glina ma właściwości pirotechniczne i sami eksplodujący nie kontrolują tych wybuchów. I nie straszcie nas złymi ocenami, kopaniem rowów, rodzicami, bo na strachu to jeszcze nic trwałego i pięknego nie wyrosło – no chyba, że kwiecisty rak z przerzutami. Zarabiajcie godnie, bo macie w rękach poziom mózgowy całego narodu, lecz na Boga, zdajcie sobie z tego sprawę jak ważni jesteście w życiu uczniów. Najlepiej będę zawsze wspominać nauczycieli, którzy widzieli we mnie artystyczny umysł i cenili to we mnie. Nie skreślali mnie jako człowieka, ponieważ oceny traktowałam jak zawieszki Pandory. I jeszcze jedno – im trudniejszy uczeń Wam się trafia, tym większa lekcja dla Was do odrobienia. Spójrzcie w środek swojej duszy i psychiki – dlaczego nie radzicie sobie z taką Ulką, Piotrkiem, Miłoszem, Kaśką? Kogoś Wam przypomina? Jest odbiciem waszej uciętej, dziecięcej wolności? Zarabiajcie nawet po 10 tysięcy złotych! Ja Wam bym tyle dała, gdybym miała pewność, że w moim dziecku zobaczycie to co ma największy potencjał i rozwiniecie to. 


Jako malarka i osoba zaangażowana w różne akcje charytatywne, często prowadzę zajęcia dla dzieci. Mój rekord to warsztaty artystyczne dla 600 dzieci w 4 dni. Kiedy przyjeżdżam do szkół nauczycielki zwracają moją uwagę na najbardziej „problematyczne” jednostki. Po zajęciach Panie, dokładnie jak moja „chemiczka” z zawałem wyjeżdżają na sygnale, ponieważ przy mnie te mini szatanki były aniołami. Lecz ja jako „ex mini belzebub” wiem jak dotrzeć i jak dać tym jednostkom szacunek, tolerancję, ale i pociągnąć prawdziwym zainteresowaniem do tego co mówię. Z tymi najmłodszymi stworzyliśmy wielkie, kolorowe skrzydła. Każde dziecko miało pokolorować jedynie kilka piór. Po 2 dniach zajęć powstały 3 metrowe skrzydła. Jak już powiesiliśmy je na korytarzu szkolnym, chłopiec który miał być największym postrachem szkoły podszedł do mnie i powiedział: „Ja namalowałem tylko 4 pióra! Ale też się przydały. Razem możemy nawet takie duże rzeczy zrobić!.” Problematyczne dziecko? Nie sądzę.

Skrzydła stworzone przez dzieci podczas naszych zajęć.


Szkoła nie jest wojskiem. Wybijcie sobie też z głowy, że ma przygotować do bycia posłusznym w zabójczej pracy w korpo. Szkoła jest przedłużeniem rodziny. A w rodzinie panuje miłość, szacunek do każdego z jej członków, wolność osobista, chęć rozwoju i wsparcie kiedy jest ciężko. Przynajmniej tak było i jest w mojej – i tego w szkole szukałam. Nie znalazłam. Ale ja jestem malarką, artystką. Miałam słabe oceny. Nie słuchajcie mnie.

dalej

Podróż do SIEBIE

28-02-2021

– Start i Meta. Tym jesteś.
– Zaraz, chyba robię coś między narodzinami, a śmiercią!
– Oczywiście. Chciałam, żebyś się zdenerwowała i podjęła polemikę.
– Dzięki. Zabawna jesteś.
– A Ty jesteś właśnie tym co dzieje się na linii między tymi dwoma transcendentalnymi punktami. I jesteś też tym czego nie zaznaczysz na prostej jednowymiarowej osi czasu. Ale skupmy się na tej jednej linii dotyczącej tego właśnie życia. Jak się czujesz? Jak Ci się podróżuje? Zapięłaś pasy? Jakaś choroba lokomocyjna? Zaplanowałam dla Ciebie wiele atrakcji.
– Nie musisz mnie przekonywać. Po ostatnich 37 latach już wiem, że nie jest to typowa niedzielna przejażdżka.
– Haha, wspaniale! To nie wysiadaj.

Jak widzicie, nigdy nie jestem sama. Często rozmawiam ze sobą. 😀 Best friend Ever! Choć nie jestem nigdy pewna podmiotu, który odpowiada na moje pytania, czuję, że ta druga istota ma dostęp do czegoś więcej, do czegoś szerzej. Opowiem Wam o tej postaci innym razem. Może ona sama przejmie klawiaturę. Tak czy inaczej, będzie na pewno interesująco.

Dziś chciałabym tu zarchiwizować kilka słów o owej „podróży życia”. Parę znaczących zakrętów i pitstopów zaliczyłam, czasami ktoś podwiózł, czasem i ja kogoś ponawigowałam. Były momenty, gdzie wszystkie ziemskie drogowskazy kazały zawracać lub zatrzymać się, ale wewnętrzny kompas trzęsąc się z ekscytacji jakby krzyczał „całą na przód!”.

Przygotowując się do podróży wgłąb siebie warto spakować: tonę chusteczek, książkę „Jak kulturalnie odmówić znajomym i zostać w domu, lub zaszyć się w dziczy”, „Jak poprosić o pomoc w każdym języku świata”, ja mam jeszcze poradnik „Jak przypominać sobie, że nic nie wiesz”, lustro (choć spotkamy je też po drodze w postaci osób, które wyświetlą nam to na co spojrzeć w sobie nie chcemy), małą latarkę lub olbrzymie flary (bo ciemno tam czasem, że mrok kroić można), mentalne plastry i bandaż (otworzą się wszystkie stare, brzydko zabliźnione rany- tym razem porządnie z dbałością je opatrzymy). Mapa? Haha, zapomnij o tym- będziesz teleportowany z jednego w drugie miejsce bez logicznego składu i ładu, aby w starciach pokonywać stare bestie. Po każdej wygranej potyczce odblokujesz nowe „acziwmenty” (nigdy nie wiadomo co one ostatecznie dają, aż do momentu kiedy ich nie użyjesz), pojawią się też nowe plansze twojej wielkiej gry (takie zapomniane miejsca gdzie nigdy nie postała noga człowieczej świadomości). 
Poleją się łzy, pot, krew i inne wydzieliny ciała….ale wiesz co? Warto w tę podróż wyruszyć. Spotkasz po drodze sobie podobnych, którzy podzielą się prowiantem dla duszy, zaproszą do ogrzania przy ich ognisku, a czasem i ty komuś pomożesz. I tak wędrujemy odkrywając siebie … taka to osobliwa gra przygodowa.

A jak Tam przebiega Wasza podróż życia?

dalej

Urszula Kamińska: „Być jak … A właśnie, że być sobą”

16-04-2019

Jeśli nie zamienisz swojego życia w opowieść, staniesz się tylko fragmentem cudzej historii – Terry Pratchett

Czy czujesz czasem jakby Twoje życie było odgrywaniem jakiejś roli w filmie, a jego scenariusz wcale nie został napisany przez Ciebie? Uśmiechasz się, kiedy wolałbyś nie? Codziennie odbijasz kartę w zakładzie, kiedy w głębi duszy jesteś muzykiem, malarzem, poetą, a może kaskaderem? Mówisz “tak”, kiedy myślisz “nie”? Masz żonę, a wolałbyś męża? Masz męża, a wolałabyś żonę?

Tak, tak. Ja wiem. “No, ALE Ulka, czasem trzeba.”, “ALE ja już mam tyle lat, nie mogę teraz wywrócić życia metką na wierzch.” I tak dalej, i tak dalej. Ile osób, tyle różnych “ale”. Poznałam je doskonale. Wyliczyłam, że udało mi się wymyślić jakieś 300, brzmiących racjonalnie powodów, dlaczego nie powinnam robić tego co kocham i dlaczego nie powinnam być w zgodzie ze sobą. Zaczynając od oczywistych wymówek o bezpieczeństwie, przewidywalnym planie dnia, pracy w korporacji i związanego z tym szacunku na dzielni, a kończąc na tych bardziej kreatywnych, że jestem leworęczna i to na pewno zamyka mi drzwi do malarstwa. Później natknęłam się na informację, że Da Vinci i Michał Anioł też byli mańkutami i z nostalgią musiałam skrócić listę “ale”. I ta lista tak z czasem malała. Im bardziej zmęczona byłam udawaniem, wypełnianiem oczekiwań społecznych, odgrywania nie mojej roli, tym bardziej rósł mój wewnętrzny gniew i skracałam moją listę wymówek. Jednak nadal czułam jakbym miała betonowe buciki. Kopciuszek w betonowych pantofelkach, z marzeniami w głowie. Jak się ich pozbyłam? Nie był to zabieg jak z reklamy Mentos. Ha! Dalece nie wyglądało to jak z bloku reklamowego … rozkruszyłam je spadając na dno. Sam dół mojej duszy, energii i samoświadomości. Tam, gdzie nie widzisz, nie słyszysz już nic. Tam, gdzie nie ma powietrza i nie dociera ani jeden promień słońca. Liznęłam mojego osobistego dna i to gruchnięcie mnie wybudziło. Spadając nie krzyczałam ze strachu. Nie wiedziałam, że w ogóle spadam. W zasadzie to nic nie czułam.

Dotarło do mnie jaką cenę zapłacę, jeśli wybiorę pozostanie aktorem czyjegoś scenariusza. Jednocześnie już znałam wysoką cenę bycia sobą, bycia Ulą. Droga na górę, a raczej do poziomu morza, trwała kilka miesięcy. Kiedy tam dotarłam, olśniło mnie, że to nie jest najwyższy punkt mojego rozwoju. Tak więc wybrałam się w dalszą podróż. Na mój własny Everest. Po drodze zdobywam te malutkie, niższe szczyty. Każdy cieszył mnie w opór, jakby tym Everestem już był. Cieszy też sama droga, mimo, że nie zawsze świeci słońce i nie zawsze mam w pełni naładowaną wewnętrzną baterię. A! I nie przejmuję się “hejterami”. Robię swoje, a “uprzejmi” niech beztrosko tracą swój cenny czas swojego jedynego życia na obrzucanie się łajnem.

Teraz wiem, że jestem artystką. Mam 35 lat i niedawno urodziłam się na nowo. Zakochałam się ponownie w kolorach. Używam ich jak szalony transformers powstały z połączenia pistoletu malarskiego i swiadomości Warhola. Kocham malować obrazy, odzwierciedlać w nich moją duszę, kolorować mój świat. Dawać sobie i innym miłość i pozytywną energię, które są dziś produktem reglamentowanym.

Ciekawie się żyje bez dobrze znanego kumpla- strachu. Potwierdzam- strach ma wielkie oczy i do tego wali mu z paszczy. Lęk w życiu codziennym głównie wysysa chęć tworzenia, przekłuwa kolorowe bańki marzeń szpilkami i soli herbatę. To on powoduje, że nie lubimy innych. Jestem przekonana, że im mniej strachu do życia, tym więcej miłości do świata.

W mojej historii było wiele przeszkód, lecz zawsze wyrzucałam strach. Odwagi i tak umrzemy. Nie chcę nigdy poznać prawdy o tym, ile kosztuje przeżycie całego życia w lęku, w braku spełnienia i realizowaniu nie swoich marzeń.

A Ty? O czym marzysz?

dalej